środa, 25 listopada 2009

Amadora po polsku


Trwało to nieco dłużej, niż u Kuby Jankowskiego, ale w końcu uporałem się z relacją fotograficzną z festiwalu komiksu w Amadorze. A skoro są zdjęcia, to i jest okazja do napisania kilku słów. Otóż zrobiliśmy kolejną zagraniczną wystawę polskiego komiksu - tym razem w Portugalii, podczas 20. Amadora BD (FIBDA). Pokazaliśmy tam prace ponad 40 autorów, w zdecydowanej większości prace oryginalne. Ekspozycji towarzyszył katalog z tekstami po polsku, portugalsku i angielsku. Wystawa cieszyła się bardzo dużą popularnością - Portugalczycy nie kryli zaskoczenia nie tylko tym, że mamy tak świetnych rysowników (kamery i aparaty pracowały w "polskiej" galerii nieustająco), ale też tym, że u nas w ogóle robi się komiksy. Zostaliśmy ugoszczeni przez organizatorów FIBDA znakomicie. Mieliśmy mocno wypełniony czas - odrobinę krajoznawczo (byliśmy m.in. na najbardziej wysuniętym na zachód kawałku Europy), ale głownie festiwalowo (sporo roboczych spotkań, bardzo dobrze rokujących na dalszą współpracę, nie tylko z Amadorą - część z nich była związana z przyszłoroczną edycją City Stories). Polskich twórców w Amadorze reprezentowali Kas i Graza, mocno oblegani podczas rozdawania autografów. Kasprzakowie okazali się świetnymi kompanami, pełnymi energii i poczucia humoru, i bardzo się cieszę, że zdecydowali się na przyjazd do Portugalii.

Sama FIBDA na pewno jest większym festiwalem od łódzkiego, ale nie aż tak bardzo, jak przypuszczałem. Owszem - mają rewelacyjne centrum festiwalowe, zlokalizowane w wielopoziomowym parkingu, w którym zajmują dwa piętra i od podstaw budują tam ekspozycje, sale, część targową itp. (ta ostatnia, o dziwo, była znacznie mniejsza od naszej!). Co się jednak dziwić - mają na to fundusze, a i podlegają bezpośrednio lokalnemu magistratowi i właściwie zajmują się głównie organizacją festiwalu i prowadzeniem swojego centrum komiksu z biblioteką i galerią. Cóż - dla nas rozwiązanie - marzenie... Festiwal dzieje się w kilku miejscach, o wiele bardziej rozrzuconych na mapie, niż ma to miejsce w Łodzi. Tyle - że tam impreza trwa przez trzy weekendy, więc jest czas wszystko zobaczyć (już widzę gromy z jasnego nieba, gdybyśmy u nas zrobili program na trzy tygodnie... :)

Na pewno w przyszłym roku będzie sporo Portugalii na łódzkim festiwalu. Ale na razie zapraszam do obejrzenia, jak to było w Amadorze (wystawę zorganizowaną przez ŁDK przy wsparciu "Conturu" dofinansowało MKiDN).

piątek, 20 listopada 2009

Take On Me


Nie wiem, kiedy wykaraskam się z natłoku zajęć. Rzeczy, o których chciałem, chcę i chciałbym napisać na blogu jest cała masa i ciągle ich przybywa. Postanowione więc, że będę pisał częściej, nawet jedynie sygnalizując, co akurat robię, co przeczytałem i czego wysłuchałem. Oczywiście, w przypływie swobodniejszego czasu, nie omieszkam się też rozpisać na ten czy ów temat.

Nadrabiając zaległości informuję, że kilka dni temu odbyłem muzyczną wycieczkę w młodociane lata. Otóż we wtorek ostatni, w łódzkiej Atlas Arenie, z nieukrywaną przyjemnością wysłuchałem koncertu grupy a-ha. Niemal dwie godziny najwyższej klasy popu, z wielkimi przebojami z lat 80., jak i tymi nowszymi utworami, także tegorocznymi. Norwegowie trzymają się świetnie, choć Morten potrzebował kilku kawałków, aby rozgrzać swoje struny głosowe (przy pierwszych utworach kilka razy zdarzyło mu się "zgubić" głos - potem było już znakomicie). Dźwiękowo było przyjemnie, elektronicznie, z masą brzmień nieodparcie kojarzących się z latami 80. Na finał zagrali swój największy hit - Take On Me, do którego teledysk powinien być znany każdemu miłośnikowi komiksów. Na koncert warto było się wybrac tym bardziej, że to pożegnalna trasa a-ha, które zapowiedziało, że w 2010 roku kończy działalność. No a Atlas Arena to naprawdę znakomite miejsce na koncerty.

wtorek, 3 listopada 2009

Remaster


Czekałem na tę płytę w wersji CD ponad połowę mojego życia. I oto dziś spełniło się jedno z moich dyskograficznych marzeń - w sklepie z płytami nabyłem U-Vox zespołu Ultravox (sztandarowa kapela nurtu new romantic). Pierwotnie krążek ukazał się w 1986 roku i był ostatnim w dorobku Ultravox za jego najlepszych czasów i za najlepszego składu. Płyta nie jest wybitna i może dlatego grupa przez następne lata nie wznawiała tego tytułu (w odróżnieniu od innych albumów, które doczekały się wielu edycji). Owszem, pierwsze wydanie U-vox od czasu do czasu pojawiało się ostatnimi czasy na portalach aukcyjnych, ale ceny szły w setki - wszystko jedno, czy były to złotówki, dolary czy euro. Co prawda, miałem ten album na kasecie, nagrany na samym początku lat 90. w słynnej warszawskiej przegrywalni Digital znajdującej się przy Moście Poniatowskiego (ileż ja tam płyt nagrałem...). Ale, że dyskografie moich ulubionych wykonawców kompletuję na CD - tęskniłem za U-Vox w tej formie. I się doczekałem. I się cieszę. Tym bardziej, że remaster jest 2-płytowy.

Przy okazji wpadłem na remastera albumu Spice Crackers Camouflage. Moim zdaniem świetny krążek, acz niedoceniony. Remaster też jest 2-płytowy - drugi krążek czeka na przesłuchanie jeszcze, ale zapowiada się smakowicie z racji rozmaitych miksów i kawałków, których tytuły są mi niespecjalnie znane.