czwartek, 21 października 2010

Muzyczne rozkosze - #2


Tym razem trzy płyty, które ostatnio namiętnie odtwarzam. Przede wszystkim - Something For Everybody zespołu Devo. W tej chwili jest to dla mnie płyta numer jeden 2010 roku. Devo, czyli pięciu amerykańskich wariatów, grających tak nie do końca wiadomo co (coś na kształt new wave, pomieszanego z post-punkiem, ale zaprawionego soczyście elektroniką, koniecznie z elementami surrealizmu), lubię od dawna. Nie spodziewałem się zupełnie, że po 20 latach od wydania ostatniego krążka, nagrają coś nowego. Zrobili to jednak, w dodatku genialnie! W kompozycjach słychać, że to stare dobre Devo, ale jednocześnie jest współcześnie, nowocześnie i radośnie. Na płycie jest 12 kompozycji i ani na chwilę, niemłodzi już w sumie chłopcy, nie zwalniają tempa. Something For Everybody stawia na nogi! Zupełnie nie spodziewałem się też reaktywacji jednej z legend lat 80. - duetu Yazoo. Moyet i Clarke pojechali w trasę, a jej efektem jest koncertowe Reconnected Live. Świetny koncert - z największymi przebojami, soczystą elektroniką i co najważniejsze - rewelacyjnym głosem Alison. Zawsze byłem pod wrażeniem mariażu brzmień generowanych przez Vince'a oraz mocnego, głębokiego wokalu Moyet. Zawierająca 20 utworów koncertówka wrażenie to podtrzymała zdecydowanie. O ile Yazoo się reaktywowało (choć pewnie tylko na koncerty), o tyle a-ha w tym roku ma zakończyć działalność. Wielkim fanem Norwegów nigdy nie byłem, ale piosenek, które zebrali na wydanej niedawno podwójnej składance 25, słucha się z prawdziwą przyjemnością. Dużo chłodnej melancholii, miłe dla ucha brzmienia, ładne linie melodyczne i świetny głos Harketa - to wszystko daje porządnie skrojony, relaksujący pop. Warto zakupić wersję z dodatkową płytą dvd, wypełnioną siedemnastoma teledyskami.


Kilka dni temu byłem na koncercie. Istne szaleństwo! Ale jak może być inaczej, gdy na scenie szaleją Poń Kolny, Bonk, Paprodziad, Mega Motyl, Jeżuś Marian i Zając Cokictokloc. Oni muszą wydać koncertowe dvd!


niedziela, 10 października 2010

Po festiwalu


Jak w tytule - największy wysiłek tego (i w gruncie rzeczy - każdego) roku już za mną. 21. edycja Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier powoli przechodzi do historii. Myślę, że impreza była udana - większość pofestiwalowych relacji ku temu się zresztą skłania. Oczywiście są elementy, nad którymi można jeszcze (i trzeba) popracować - w biurze mamy nawet już wielki karton, na którym zapisujemy wnioski, jakie przyjdą nam do głowy (ktoś wpisał "wystawa Ojca Rene w katedrze", ale chyba mimo wszystko, jeszcze trochę na wyrost ;). Teraz czeka nas żmudne rozliczanie imprezy, wszelkich dofinansowań, dotacji przy jednoczesnym budowaniu programu na rok 2011 i gromadzeniu budżetu. A na zdjęciu powyżej moja skromna osoba przyparta do muru, na którym odsłoniliśmy tablicę upamiętniającą stały pobyt Papcia Chmiela w Łodzi w 1945 roku.


Natomiast przed festiwalem aż dwa razy zostałem przyparty - tyle, że nie do muru, a do: raz klawiatury i raz - do filiżanki gorącej czekolady. Efektem pierwszego przyparcia była rozmówka opublikowana na łamach magazynu KZ, a drugiego - wywiad w 042 Magazine.


Uwielbiam współpracę z TeTe. Jeszcze we wrześniu ukazała się druga część komiksu, jaki przygotowaliśmy dla dużej firmy energetycznej. I niebezpiecznie rośnie szansa, że będą kolejne odcinki. Natomiast 7 października poopowiadaliśmy o komiksach w łódzkiej Bibliotece im. Piłsudskiego. Było niesamowicie przyjemnie. Jak tylko zdobędę jakieś zdjęcie, nie omieszkam się pochwalić.