Nie wiem, kiedy wykaraskam się z natłoku zajęć. Rzeczy, o których chciałem, chcę i chciałbym napisać na blogu jest cała masa i ciągle ich przybywa. Postanowione więc, że będę pisał częściej, nawet jedynie sygnalizując, co akurat robię, co przeczytałem i czego wysłuchałem. Oczywiście, w przypływie swobodniejszego czasu, nie omieszkam się też rozpisać na ten czy ów temat.
Nadrabiając zaległości informuję, że kilka dni temu odbyłem muzyczną wycieczkę w młodociane lata. Otóż we wtorek ostatni, w łódzkiej Atlas Arenie, z nieukrywaną przyjemnością wysłuchałem koncertu grupy a-ha. Niemal dwie godziny najwyższej klasy popu, z wielkimi przebojami z lat 80., jak i tymi nowszymi utworami, także tegorocznymi. Norwegowie trzymają się świetnie, choć Morten potrzebował kilku kawałków, aby rozgrzać swoje struny głosowe (przy pierwszych utworach kilka razy zdarzyło mu się "zgubić" głos - potem było już znakomicie). Dźwiękowo było przyjemnie, elektronicznie, z masą brzmień nieodparcie kojarzących się z latami 80. Na finał zagrali swój największy hit - Take On Me, do którego teledysk powinien być znany każdemu miłośnikowi komiksów. Na koncert warto było się wybrac tym bardziej, że to pożegnalna trasa a-ha, które zapowiedziało, że w 2010 roku kończy działalność. No a Atlas Arena to naprawdę znakomite miejsce na koncerty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz