sobota, 8 listopada 2014

Muzyczne rozkosze #20: Boris Blank - Electrified


Boris Blank jest jednym z najbardziej uwielbianych przeze mnie kompozytorów i muzyków, stawianym właściwie na równi z Martinem Gore i Lechem Janerką. Taka to moja muzyczna trójca, chyba niekoniecznie święta. Wśród wymienionych kolegów Boris błyszczy w tym roku światłem najjaśniejszym.

Osobom, które interesują się dobrym, nie do końca oczywistym popem, Blanka przedstawiać nie trzeba. To muzyczny mózg szwajcarskiego duetu Yello. Boris komponuje jednak nie tylko dla swojej macierzystej formacji. Dał temu ostatnio wyraz dwukrotnie. Najpierw, wspólnie z Malią, wydał bardzo przyjemną płytę Convergence. Teraz światło dzienne ujrzał niezwykły box, pełen cudownej, praktycznie tylko instrumentalnej, muzyki.

W maju tego roku na Kickstarterze ruszyła akcja zbierania pieniędzy na wydanie boxu z solową twórczością Blanka. Wystarczył niecały miesiąc, by około siedmiuset fanów uskładało ponad 62 tysiące funtów na zrobienie Electrified. Jak to zwykle bywa przy tego rodzaju przedsięwzięciach, w zależności od wielkości wkładu można było liczyć na rozmaite profity. Najbardziej atrakcyjny był pakiet za pięć tysięcy (w liczbie dwóch sztuk) - zwiedzanie Zurichu z Borisem, lunch, wizyta w Yello Studio ze słuchaniem tego, nad czym muzyk pracuje, spacer oraz wykwitna kolacja. A jakże - bez problemu znalazło się dwóch nadzianych fanów Blanka.


Box naprawdę daje radę - i jako wydawnictwo, i - przede wszystkim - muzycznie. W pokaźnych rozmiarów pudełku znalazły się: trzy płyty winylowe, kaseta (!), trzy płyty CD i jedna DVD zamknięte w małym pudełeczku oraz publikacja z intrygującymi fotografiami wykonanymi przez Blanka. Na winylach i na dwóch płytach CD dostaliśmy ten sam materiał - zasadniczą część Electrified składającą się z 45 utworów. Trzeci krążek CD to z kolei ten sam materiał co na kasecie, czyli Rote Fabrik z piętnastoma utworami z lat 1977-1983.

I teraz najważniejsze, czyli to co piękne dla zmysłu słuchu. Blank jest muzycznym cudotwórcą. Znakomicie odnajduje się w muzyce tanecznej, klubowej, co zresztą udowodnił na niejednej płycie Yello. Także i na Electrified nie brakuje kawałków parkietowych. Big Beans, Future Past czy Night Train wręcz każą tańczyć. Podobnie jak delikatnie kraftwerkowy Elektro Kabinett. Ale jest na Electrified bardzo dużo utwórów spokojnych, wręcz medytacyjnych, które bez problemu odnalazłyby się na niejednej filmowej ścieżce dźwiękowej. Oczywiście nie brakuje w utworach Blanka dźwięków, z których korzystał przy nagrywaniu płyt Yello. Zresztą - jak sam mówi - zdarza mu się pracować nad 70 kawałkami jednocześnie! Co więcej - korzysta z elektronicznych instrumentów skonstruowanych wyłącznie dla niego. I to słychać, bo brzmnienie muzyki Blanka i ogromna paleta dźwięków, z których korzysta, są niepowtarzalne. Electrified to jeden z najlepszych moich zakupów muzycznych ever!

niedziela, 2 listopada 2014

Przybij piątkę komiksowi!


Damian Maksymowicz z DCManiaka nominował mnie do zabawy Przybij piątkę komiksowi, której celem jest promowanie historyjek obrazkowych. Zabawa polega na wymienieniu pięciu tytułów, które są w miarę łatwo dostępne i które mogą być czytane przez osoby nieobeznane z komiksem. Następnie trzeba wskazać kolejne pięć osób do podania swoich typów.

Najpierw więc moje typy:
1. Szninkiel - Rosiński, Van Hamme (Egmont) - pierwsza rzecz, jaka przyszła mi na myśl. To bardzo dobry komiks, do polecenia każdemu.
2. Wieczna wojna - Haldeman i Marvano (Egmont) - mam nadzieję, że jeszcze gdzieś do dostania. Świetnie opowiedziane, znakomicie narysowane, na poważnie i z sensem przeciwko wojnie.
3. Przybysz - Tan (Kultura Gniewu) - jak się poszuka, to się gdzieś pewnie kupi. Piękne pod każdym względem, wzruszające, nie sposób przejść obojętnie.
4. Calvin i Hobbes - Watterson (Egmont) - znakomita seria humorystyczna dla młodych, starych, optymistów i pesymistów.
5. Osiedle Swoboda - Śledziński (Kultura Gniewu) - o życiu codziennym w Polsce, ale ciekawie. Powiedziane wprost, narysowane z młodzieńczym wigorem.

Powyższe tytuły polecam każdemu z moich znajomych, którzy po komiksy nie sięgają albo kojarzą je tylko z Tytusem, Żbikiem albo Thorgalem. Miłej lektury!

A do zabawy (która wcale nie jest zabawą samą w sobie) nominuję: Rafała Zielińskiego (sklep-komiksowy.pl), Roberta Trojanowskiego (tramen.blox.pl), Nikodema Cabałę (Biocosmosis), Michała Błażejczyka (Zeszyty Komiksowe) i Jarka Obważanka (Wrak.pl)

środa, 22 października 2014

Muzyczne rozkosze #19: Camouflage - The Box 1983-2013


Nie jest to co prawda nowość, bo wydawnictwo zeszłoroczne, ale Camouflage lubię, a box podsumowujący 30 lat ich działalności wart jest zainteresowania. Eleganckie pudełko skrywa dziesięć płyt kompaktowych oraz dwie książki. Zacznijmy od tych ostatnich. 66-stronicowy Picturebook - zgodnie z tytułem - wypełniony masą zdjęć z całej kariery zespołu, ale zawierający też opisy i wypowiedzi muzyków - wydany jest w twardej oprawie i prezentuje się naprawdę elegancko. Kupiony w pre-orderze sygnowany jest podpisami członków grupy. Druga książka, już w miękkiej okładce, to ułożony alfabetycznie zbiór wszystkich utworów Camouflage (ale i tu nie brakuje ciekawych fotografii).

Płyty opakowania mają tekturowe, składane na pół. Na froncie każdego z nich jest kolejna litera nazwy zespołu. Pod siedmioma literami CAMOUFL ukrywają się studyjne krążki niemieckiego trio. Wszystkie nagrania zremasterowano, co słychać zwłaszcza w przypadku pierwszych albumów - poprawiona jakość dźwięku jest jak najbardziej wyczuwalna.


Ostatnie trzy płyty to materiały dodatkowe. Krążek numer osiem nosi tytuł Areu Areu. Pierwotnie wydany w nakładzie tysiąca egzemplarzy nie był w ogóle sygnowany nazwą Camouflage, a w serwisach aukcyjnych osiągał pokaźne ceny. Na płycie znalazło się pięć utworów: Day Tripper The Beatles, Ricky's Hand Fad Gadget, I'm Your Money Heaven 17 połączone z Tora! Tora! Tora! Depeche Mode, Cold The Cure oraz camouflage'owy Mr.X/Modern Technology. Na płycie z numerem dziewięć i literką G na okładce, dostajemy szesnaście nagrań live, pochodzących z lat 1985-2013 (w tym Suspicious Love zarejestrowane w hotelowym pokoju w Buenos Aires). Natomiast ostatni krążek, chyba najciekawszy, to zbiór nagrań demo Camouflage z lat 1983-1988. Wszystkie zostały nagrane na dwu lub czterościeżkowych magnetofonach. Słychać sporo inspiracji (zwłaszcza w najstarszych utworach), nie wszystko się broni, ale i tak słucha się tego całkiem przyjemnie.

Zabrakło mi w tym boksie dwóch rzeczy. Płyty dvd z teledyskami oraz choć jednego krążka z remiksami. Przydałyby się, prawda? Ale i tak otrzymaliśmy wydawnictwo wartościowe i jak najbardziej godne polecenia.

piątek, 25 kwietnia 2014

25 lat pisania

Kwiecień 1989 roku. Nie zapisałem nigdzie, który to był konkretnie dzień. Ale właśnie w kwietniu, 25 lat temu, ukazał się drukiem mój pierwszy tekst w prasie. Byłem wtedy w drugiej klasie liceum i miałem 16,5 roku. Publikowanie w Świecie Młodych było moim marzeniem. Marzeniem, które udało się spełnić!

Debiut na łamach Świata Młodych.
Po latach zupełnie przypadkiem dowiedziałem się, że mój prasowy debiut wywołał w lokalnych szeregach harcerskich niemałą burzę. Start miałem więc mocny. W Świecie Młodych trafiłem pod skrzydła Ewy Kosińskiej, której zawdzięczam to, że zostałem dziennikarzem i odnalazłem się w tym fachu. Zawdzięczam jej też milion innych rzeczy - dziękuję! Do Świata Młodych pisałem do 1993 roku, czyli do zamknięcia tytułu.

Zaproszenie na jedne z warsztatów dziennikarskich
organizowanych przez Świat Młodych.

Słynny, depeszowski wywiad z Markiem Sierockim.

Od lewej: Chmielu, Robi, Wojtek i ja - młodzi reporterzy
szukający na łamach swoich tekstów. :)

To na łamach ŚM powstał duet Pik i Robi,
bawiący się w historyjki obrazkowe.
Po upadku Świata Młodych (mieszkałem już wtedy w stolicy), wspólnie z ekipą poznaną dzięki tej gazecie, redagowałem dość nieregularny magazyn O Wszem. Udało nam się zrobić dziesięć numerów pisma.


Oczywiście pisywałem to tu, to tam, zarabiając na życie (udało mi się nawet pracować przez dłuższy czas na 2/3 etatu jako specjalista ds. informacji w dużej organizacji społecznej, jednocześnie uczęszczając na studia dzienne na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW).

Jak było trzeba, zostawałem specjalistą od spraw
budowlanych, pisując do pisma Konstrukcje.
W 1998 roku przeprowadziłem się do Łodzi i niemal z marszu udało mi się dostać pracę w Dzienniku Łódzkim. Pracowałem w dziale miejskim i wojewódzkim, znowu w miejskim, pisując oczywiście i większe teksty. Z Darkiem Pawłowskim redagowałem cotygodniową rubrykę dla młodzieży Młode Strzelby.

W pisywałem też o depeszowcach.
Po rozstaniu z DŁ przez kilka lat prowadziłem prasowo-fotograficzną Agencję J&K, wspólnie ze Sławkiem Jarmuszem. Sprzedawaliśmy teksty i zdjęcia, głównie do pism kobiecych, plotkarskich i telewizyjnych. Obsługiwaliśmy fotograficznie tytuły lokalne, jak choćby Dzień Dobry. Pod koniec działalności mieliśmy stałego współpracownika w Łodzi (pozdrawiam Maćka) i kilkunastu korespondentów w całej Polsce.

 Pisanie takich tekstów to wcale nie był łatwy kawałek chleba.
O tej aferze nie sposób było nie pisać,
będąc dziennikarzem w Łodzi.
Potem, wspólnie ze wspomnianym Sławkiem, trafiłem do łódzkiego oddziału Faktu, a etatową pracę w mediach zakończyłem na byciu korespondentem "niebieskiego" Dziennika. W 2006 roku rozpocząłem pracę w Łódzkim Domu Kultury, gdzie też parałem się dziennikarstwem, redagując chociażby serwis Reymont.pl.

Dyżur w Fakcie.

Przez te 25 lat bardzo dużo pisałem (i nadal pisuję), o muzyce i komiksie, a zwłaszcza o tym drugim. Jak tylko mogłem, przemycałem komiks na łamy Dziennika Łódzkiego. Regularnie pisywałem do Pulsu Studenta, w Slajdzie miałem stałą rubrykę pt. Karton (obydwa pisma już się nie ukazują, ale to nie przez mnie :)

O komiksach w Pulsie Studenta.
Komiksowa rubryka w Slajdzie.
Prawdziwą przyjemnością było redagowanie, wspólnie z Tomkiem Tomaszewskim, Tomkiem Piorunowskim i Romkiem Kilisiem, magazynu Arena Komiks oraz serii Zarysowane Zeszyty. Przyjemnością, choć okupioną niewyspaniem, jest tworzenie (od 2001 roku) gazetki festiwalu komiksu pt. eMeFKa News. I wreszcie, przyjemnością jest znalezienie odrobiny czasu i napisanie czegoś od czasu do czasu na blogu. Bo lubię pisać. :)

wtorek, 22 kwietnia 2014

Muzyczne rozkosze #18: Meier i Blank, czyli Yello solo



Nie ma co, Dieter Meier dał czadu! Solowy debiut płytowy w wieku 69 lat! I w dodatku zaserwował bardzo atrakcyjny zestaw utworów, brzmieniowo dość odległy od podkładów, do których śpiewa w Yello. Dzięki wielu utworom z krążka Out of Chaos bliżej Meierowi do rockowych bardów, śpiewających w zadymionych klubach, niż do wokalisty duetu, z którym jest dość jednoznacznie kojarzony. Sporo utworów, takich jak chociażby Loveblind czy The Ritual, to dreszczotwórcze ballady ze skromnym, surowym akompaniamentem. Nie ucieka jednak Dieter całkowicie od muzycznej przeszłości. Na płycie pojawił się więc szybki Jimmy z mocnym bitem czy niemal kabaretowy Buffoon. Bardzo przyjemnie słucha się tej płyty.

Jeśli jednak ktoś spragniony jest sterylnych brzmień generowanych w Yello przez Borisa Blanka, to nic straconego. Muzyczny mózg szwajcarskiego duetu nagrał krążek z Malią - wokalistką, która ma za sobą współpracę z Yello przy okazji kompilacji Yello by Yello. Na Convergence znalazło się dziesięć kompozycji Blanka z tekstami Malii (w tym Tears Run Dry ze wspomnianej składanki) oraz udany cover słynnego Fever. Album jest spokojny, nastrojowy, a głos urodzonej w Malawi wokalistki świetnie komponuje się z dźwiękami wygenerowanymi przez Blanka. Niektóre utwory są mocno "filmowe", takie Magnetic Lies z powodzeniem mogłoby otwierać kolejnego Bonda. Zresztą - i na płytach Yello takich "filmowych" wycieczek nie brakuje. Albumu Covergence słucha się bardzo przyjemnie. Gorąco polecam obydwa krążki!

czwartek, 20 lutego 2014

Z życia komiksowego działacza

Bartosz Sztybor i Michał Śledziński udzielają wywiadu na wystawie "City Stories" na festiwalu w Amadorze.


Rzadko zdarza mi się komentować wywiady, felietony czy inne publikacje poświęcone komiksowi, ale skoro w wywiadzie z Nikodemem Cabałą pojawiło się moje nazwisko - na komentarz i kilka wyjaśnień sobie pozwolę. Przy okazji rozjaśnię może kilka kwestii związanych z działalnością Stowarzyszenia Twórców "Contur", dotyczących m.in. przygotowywanych przez tę organizację wystaw czy imprez komiksowych.

"Contur" rzeczywiście organizuje, bądź współorganizuje wystawy komiksowe w kraju i za granicą. Zagranicznych ma na koncie dziewiętnaście - pierwszą była przekrojowa prezentacja polskiego komiksu w Brukseli w 2006 roku. I rzeczywiście - przez kilka lat nie pojawiały się na nich prace Nikodema Cabały, tak jak nie pojawiały się prace kilkudziesięciu (a może i kilkuset) innych polskich rysowników parających się historiami obrazkowymi. Warto też wiedzieć, że nie wszystkie ekspozycje były "przekrojówkami" - "Contur" kilka razy pokazywał za granicą zestaw prac, które na łódzkim festiwalu komiksu zdobyły Grand Prix. Były też wystawy monograficzne, tematyczne bądź pokazujące np. jedynie nieduży zestaw autorów, jak to miało miejsce chociażby w 2013 roku w Londynie.

Zgodnie z tym, co mówi Nikodem Cabała w wywiadzie - w 2011 roku uznaliśmy brak jego prac na naszych wystawach za niedopatrzenie. W związku z tym poprosiliśmy go o zgodę (o to samo prosiliśmy wtedy kilkudziesięciu innych twórców) na umieszczenie jego nazwiska we wniosku o dofinansowanie kolejnej ekspozycji. Zanim otrzymaliśmy odpowiedź, nadszedł termin złożenia wniosku. W dokumencie nie znalazło się więc nazwisko Nikodema (nie mieliśmy jego zgody), o czym go poinformowaliśmy. Siłą rzeczy owego dokumentu mu nie wysłaliśmy (o co prosił w korespondencji mailowej). Zresztą i tak nie widzę najmniejszej przesłanki do tego, aby komukolwiek taki wniosek wysyłać i wątpię, aby inne stowarzyszenia czy fundacje coś takiego robiły. Tym niemniej - po tym, jak otrzymaliśmy dotację, poprosiliśmy Nikodema o plansze komiksowe i pokazaliśmy je w listopadzie 2012 roku na wystawie w Tel Awiwie. Wcześniej - w maju 2012 roku - na festiwal komiksowy w Budapeszcie przygotowaliśmy niedużą publikację o polskim komiksie i tam też znalazła się ilustracja Nikodema. I wreszcie ekspozycja na targach książki w Wilnie - również z prezentacją planszy Nikodema. Podsumowując - na cztery nasze przedsięwzięcia zagraniczne zrealizowane od końca 2011 roku (czyli od chwili zaproszenia Nikodema do współpracy) jego prace zostały pokazane w trzech przypadkach.

I sprostowanie w nawiązaniu do wypowiedzi Nikodema - nie jest prawdą, że na wystawach organizowanych przez "Contur" nie były pokazywane prace Daniela Grzeszkiewicza, Marka Oleksickiego, Roberta Adlera czy Krzysztofa Wyrzykowskiego, a Tadeusz Baranowski był prezentowany jedynie dwa razy.

I jeszcze w kwestii organizacji zagranicznych wystaw, bo już wcześniej pojawiały się wypowiedzi z różnych stron, wymagające wyjaśnienia. I tak. Dobór prezentowanych autorów - za to odpowiadają kuratorzy ekspozycji. Wybór miejsc, w których prezentowane są wystawy - tutaj sprawy wyglądają różnie. Najlepiej wypadają wystawy, gdy to zagraniczny festiwal bądź galeria zapraszają nas do współpracy i przygotowania wystawy. Tak było na przykład na festiwalach w Amadorze i Lukce - ekspozycje były duże i spektakularne, bo Portugalczycy i Włosi włączyli się w ich przygotowanie i finansowanie. Inaczej jest, gdy to "Contur" zabiega gdzieś o zorganizowanie wystawy i odpowiada za wszystko - od wyszukanie miejsca, przez przygotowanie całej ekspozycji, przetransportowanie, najczęściej także jej zawieszenie, zorganizowanie wernisażu, zawiezienie artystów, po działania promocyjne. Już samo znalezienie galerii, która zgodzi się na pokazanie polskiego komiksu i udostępni powierzchnię nieodpłatnie jest dużym wyzwaniem. Sposób prezentacji prac. Tutaj też jest różnie. Jeśli są na to fundusze - pokazujemy oryginały, oprawione w passe partout i ramy oraz ubezpieczone. Zazwyczaj jednak są to wysokiej jakości wydruki w różnych formatach. Należy pamiętać o tym, że regulamin dotacji na promocję kultury polskiej za granicą zakłada, że na materiały wystawiennicze nie można przeznaczyć więcej, niż 10% dotacji. Łatwo policzyć, że na to, co jest pokazane w galerii, nie ma zbyt wielu środków. Bardzo często galerie udostępniają tylko gołe ściany - "Contur" musi zapewnić wszystko - od ram czy wydruków po gwoździe i młotek. Na co idzie reszta dotacji? Na koordynatora (zazwyczaj osoba spoza "Conturu", która odpowiada za przeprowadzenie projektu), skład i druk katalogu, tłumaczenia, plakaty i ich dystrybucję, działania promocyjne, transport wystawy oraz transport i pobyt zaproszonych autorów.

Wyjaśniam też Nikodemowi, jakie działania wiążą się z realizacją zagranicznych projektów "Conturu". Po pierwsze pokazujemy na wystawach plansze polskich autorów - podczas festiwali oraz w dużych i małych galeriach. Po drugie - wozimy za granicę polskich autorów (mają spotkania z publicznością, rozdają autografy, udzielają wywiadów, nawiązują kontakty itd.). Jakich autorów? Do tej pory m.in. Grzegorza Rosińskiego, Zbigniewa i Grażynę Kasprzaków, Przemysława Truścińskiego, Krzysztofa Gawronkiewicza, Berenikę Kołomycką, Agatę Wawryniuk, Michała Śledzińskiego, Jakuba Rebelkę, Bartosza Sztybora, Tomasza Tomaszewskiego, Piotra Nowackiego, Tomasza Leśniaka, Ireneusza Koniora, Wojciecha Birka, Krzysztofa Ostrowskiego, Piotra Kowalskiego i innych. Po trzecie - przygotowujemy prezentacje na temat polskiego komiksu, zawozimy katalogi wystaw oraz albumy polskich autorów.

A oto odpowiedź na pytanie: po co "Contur" jeździ do Angouleme? "Contur" jeździ do Angouleme: pozyskiwać zagranicznych autorów na festiwal w Łodzi, brać udział w spotkaniach stowarzyszenia festiwali komiksowych z całej Europy, nawiązywać kontakty, promować swoje działania, itp. I żeby było jasne - nie robi tego za pieniądze podatników. Od razu dodam, że o wydanie za granicą albumów polskich autorów, zabiegają w Angouleme przedstawiciele chociażby Kultury Gniewu czy Timofa i cichych wspólników. Bo to jest zadanie wydawców.

Kolejna sprawa, to wyjaśnienie Nikodemowi Cabale oraz osobie zadającej mu pytania, co to jest "Contur" i do czego służy. Otóż ani "Contur" ani MFKiG nie są instytucjami. MFKiG to po prostu impreza komiksowa i "powołana" jest do tego, aby odbywała się raz do roku w październiku w Łodzi. "Contur" jest z kolei stowarzyszeniem - sformalizowaną grupą prywatnych osób, która za cel stawia sobie m.in. działania związane z popularyzacją komiksu. Żaden z członków "Conturu" nie ma w stowarzyszeniu etatu i nie bierze złotówki za to, że działa w tej organizacji. Co więcej - przy staraniach o dotacje, w wielu regulaminach są zapisy, że członkowie stowarzyszenia, a zwłaszcza jego zarząd, nie mogą pobierać wynagrodzeń z tytułu realizacji projektów.

Skoro wspomniałem o MFKiG, to jeszcze kilka wyjaśnień w związku z organizacją tej imprezy. Punkty programu festiwalu w dużej mierze są ustalane tak jak mówi Nikodem - kontaktujemy się z wydawcami, a oni wskazują, jakich autorów przywiozą, jakie będą premiery, kto ma rozdawać autografy, kto może poprowadzić warsztaty. Tak samo było zawsze w przypadku Pro-Arte. Na innych dużych festiwalach też tak jest - to z wydawcami organizatorzy budują program, a nie bezpośrednio z autorami. I to wydawcy dbają o to, aby ich autorzy wiedzieli, gdzie i o której godzinie mają być. Jest to jak najbardziej normalne postępowanie. I bycie w programie nie ma nic wspólnego z posiadaniem stoiska w strefie targowej festiwalu. Można być w programie i nie mieć stoiska, można mieć stoisko i nie zaistnieć w programie. Mam nadzieję, że to jest jasne. Nie bardzo wiem, kto powiedział Nikodemowi, że jak nie poprowadzi warsztatów na festiwalu, to będzie musiał zapłacić za bilet. Czym innym są wejściówki dla obsługi stoiska, a czym innym wejściówki dla artystów. Wydawcy przysyłają nam listy autorów, my dajemy je na "bramki" i autorzy wchodzą na festiwal za darmo. Jeśli nie ma autora na liście - nic nie stoi na przeszkodzie, aby do nas napisał i poprosił o darmową wejściówkę (tak robią autorzy na innych festiwalach i na naszym coraz częściej też). Tak - płacimy moderatorom spotkań, jak słusznie zauważa Nikodem. To normalne. O autorów dbają wydawcy, o moderatorów dba organizator festiwalu. Jasne - zdarza się, że wydawca prosi nas o wsparcie i dajemy nocleg autorowi. Zdarza się, że sami dogadujemy się z autorami i płacimy im np. za warsztaty. Takie prawo organizatora. Jeśli sami sprowadzamy autora z zagranicy - zapewniamy transport, hotel, wyżywienie, honorarium. I w kwestii finansów. Wszystkie dotacje, jakie do tej pory otrzymał "Contur", zostały rozliczone co do złotówki, skrupulatnie sprawdzone przez grantodawców oraz wielokrotnie skontrolowane. Jeśli ktoś działa w sektorze pozarządowym ten wie, że w tej materii nie ma żartów.

Zawsze uważałem, że szukanie wiedzy u źródła jest lepsze niż snucie domysłów, co polecam na przyszłość zarówno Nikodemowi jak i rozmawiającej z nim osobie (najpewniej jest nią Robert Zaręba, wydawca „Strefy Komiksu”). Obydwu panów pozdrawiam i zapewniam, że cenię ich komiksową pracę.

sobota, 4 stycznia 2014

Muzyczne rozkosze #17: The Best Of 2013


Miniony rok dał mi sporo przyjemnych doznań muzycznych - tym bardziej, że ukazała się płyta jednego z moich ulubionych zespołów. I to właśnie od tego krążka zacznę swoje podsumowanie.

1. Depeche Mode - Delta Machine. Mówcie co chcecie, ale według mnie tercet z Basildon nagrał bardzo dobrą płytę - najlepszą od 1997 roku i lepszą od niejednego krążka z lat 80. I co najważniejsze u Depechów - jak zwykle inną brzmieniowo od wszystkich wcześniejszych. Mimo, że to już trzeci krążek z Hillierem jako producentem, to nie ma absolutnie mowy o powtórce. Zespół nadal nie boi się eksperymentów, nie stoi w miejscu, szuka nowych dźwięków i brzmień. A już wybranie na pierwszego singla utworu Heaven było strzałem w dziesiątkę, tylko podkreślającym nieustającą chęć zaskakiwania fanów i słuchaczy. Owszem - nie wszystkim musi się to podobać. Mnie się podoba bardzo. Alan nie wracaj!

2. David Bowie - The Next Day. Niespodziewana płyta z ogromną dawką porządnie skrojonej muzyki. Choć wiele tu odwołań do wcześniejszych dokonań Bowiego, to album jest przystający do teraźniejszości i brzmi bardzo świeżo. Sporo na niej rockowego pazura i dość mocno grających gitar, ale jest i kilka ukłonów w stronę popu. Z każdego fragmentu płyty słychać, że nagrał ją artysta z klasą, który nikomu i nic nie musi już udowadniać.

3. Senser - To The Capsules. Kolejna dobra płyta brytyjskiej kapeli, grającej rapmetal, czy jak kto woli - rapcore. Dobre kompozycje, świetne riffy, damsko-męskie rapowanie, akuratne klawisze i szczypta skreczowania. I przede wszystkim - 200% energii, którą ten krążek aż kipi.

4. Die Krupps - The Machinists Of Joy. 16 lat! Tyle czekaliśmy na nowy album niemieckich specjalistów od mieszania synth i EBM z metalem i industrialem. I doczekaliśmy się. W dodatku to, co Jurgen Engler nagrał z kolegami, jest niezwykle atrakcyjne dla ucha. Soczysta, wielowarstwowa, twarda elektronika (jest jej zdecydowanie więcej niż gitar) i wreszcie język niemiecki w większości utworów - to największe zalety płyty. Słucham i się zachwycam.

5. 2raumwohnung - Achtung Fertig. I jeszcze jedna płyta zza Odry, ale jakże inna od tej powyżej. Elektro-pop z panią śpiewającą po niemiecku. Miłe elektroniczne dźwięki i klubowe rytmy. Noga sama chodzi. Kawał porządnej muzyki rozrywkowej.

6. IamX - The Unified Field. Po dwóch krążkach, które nie do końca mnie porwały (choć nie można abslutnie nazwać ich złymi), Corner nagrał płytę dającą się z przyjemnością przesłuchać od początku do końca. Jest delikatniej w brzmieniu niż na poprzednim albumie i chyba to właśnie sprawiło, że ciągle sięgam po The Unified Field.

7. Joe Satriani - Unstoppable Momentum. Nie ma co za wiele pisać - dobry krążek z zatrzęsieniem solówek i ładnych melodii. Jak ktoś lubi takie gitarowe zabawy, to posłucha bez wahania.

8. Alice In Chains - The Devil Put Dinosaurs Here. Zamiast odcinania kuponów od zdobytej w ubiegłym stuleciu sławy, mamy dobry, metalowy album z charakterystycznymi dla AiC wokalami, gitarowym brudem i przytłaczająco-duszną atmosferą. Ja się nie zawiodłem.

I jeszcze trzy albumy wydane w 2013 roku, ale pozbawione premierowego materiału.

9. Sonda. Muzyka z programu telewizyjnego. Wspaniała składanka z utworami wykorzystywanymi jako tło w słynnym programie prowadzonym przez Andrzeja Kurka i Zdzisława Kamińskiego. Zaczyna się - a jakże - od Visitation Mike'a Vickersa. Potem mamy jeszcze osiemnaście utworów instrumentalnych - klasycznie elektronicznych, odrobinę synth-popowych, czy ocierająch się o funk i jazz - nagranych przez artystów, których nazwiska niewiele mówią przeciętnemu słuchaczowi, a których dokonania słychać do tej pory w niejednej audycji radiowej czy telewizyjnej. Słucha się tego wspaniale, nie bez nuty nostalgii.

10. John Foxx And The Maths - Rhapsody. Zapis koncertu z 2011 roku. Artysta w doskonałej formie. Surowa elektronika i charakterystyczny wokal - do zachwycania się.

11. Metallica - Through The Never. Filmu nie widziałem, ale koncert zagrany na jego potrzeby bardzo dobry. Przewaga klasycznego materiału, ale najważniejsze jest soczyste brzmienie całości.