Miałem nadzieję, że w końcu do tego dojdzie. I stało się! Fiński zespół Waltari przyjechał wreszcie do Polski! Jest to jedna z moich ulubionych kapel (a jakie są inne ulubione, można przeczytać tutaj), ale niezbyt popularna w naszym kraju. Dlatego dziesięć lat temu - nie mogąc doczekać się wizyty Finów w Polsce - pojechałem na ich koncert do Czech. Bo trzeba wiedzieć, że Czesi (po Finach zapewne) są największymi fanami Waltari w Europie (a może i na świecie). Nie jest więc zbyt dużym problemem spotkać Kartsy'ego Hatakkę (lidera i frontmana grupy) i jego kumpli w kraju słynącym z piwa, knedlików i kminku gdzie się da.
To było przeżycie! Niech sobie dziennikarze, co się na muzyce znają, pomijają ten koncert milczeniem - ja bawiłem się świetnie. Zespół wystąpił 3 października w warszawskim klubie Progresja, jak support przed Dog Eat Dog. Trudno. Czego się nie robi dla ulubieńców - można posłuchać nawet Dog Eat Dog.
Waltari grało 45 minut. Trudno zapamiętać dokładnie nawet tak krótką setlistę, gdy szaleje się pod sceną. Ale od czego jest... Waltari. Pytasz - masz.
Zespół zagrał dziewięć kawałków, w tym aż trzy nowe (Postrock, Skyline, Orleans) z zapowiadanej na przyszły rok płyty. Szykuje się ciekawy krążek. Oczywiście największe szaleństwo fanów odbyło się przy hitach - czyli przy pozostałych sześciu utworach. Dla fanów amerykańskiego haedlinera muzyka Waltari jak i osobowość Kartsy'ego mogły wydać się trochę dziwne. To dlatego, że zespół gra mieszankę death metalu, hard rocka, heavy metalu, hip hopu, industrialu, popu, progressive metalu, punka, rapu, symphonic metalu, techno i thrash metalu. To nie jest normalne. Ale jakże dobre!
Drugi polski koncert Waltari odbył się 4 października w Bielsku-Białej w klubie Rude Boy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz