Nie, nie, to nie ja awansowałem. To małżonka moja - Małgorzata. Od lat jeździ konno, ma też uprawnienia instruktora jazdy konnej (choć przede wszystkim jest matematyczką). Od bodajże 10 lat jest także sędzią w powożeniu i skokach. I właśnie zdobyła drugą klasę sędziowską w obydwu konkurencjach. Zapewne świętuje teraz sukces z sędziowską bracią (bo pojechała sobie na zawody do Warki), a ja wypiję coś zimnego, łącząc się z nią telepatycznie.
W naszym domu pojawił się pies. I to nie byle jaki. Bo to pies kosmiczny. Jestem po lekturze Spacedoga (wyd. Ladida Books) i powiem, że mnie się ta nowelka bardzo, bardzo podoba. Raz, że fajna historia, dwa, że przyjaźnie graficznie narysowana (kreska i kolory powodują, że chce się wracać do tej książeczki i oglądać dla samej przyjemności oglądania), a trzy - przesłanie, które może i banalne, ale bardzo współgra z moją duszą. Dogłębniejszą analizę Spacedoga pozostawiam znawcom i krytykom. Albowiem, jeśli będę coś polecał na blogu komiksowego, to właśnie z racji takiej, że mi się dana rzecz najzwyczajniej w świecie podoba (bez dogłębnej analizy, uwarunkowań, odniesień, porównań etc.). Przy okazji przypominam, że już od jakiegoś czasu wiadomo, iż Hendrik Dorgathen przyjedzie w październiku na festiwal do Łodzi. Co bardzo mnie cieszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz