wtorek, 28 grudnia 2021

Felieton w Kalejdoskopie #32

Po festiwalowej przerwie wróciłem na łamy Kalejdoskopu. W grudniowym numerze ukazał się mój tekst  o komiksowym projekcie Jakuba Mazeranta - Pieces Book. O tym niezwykłym przedsięwzięciu, po raz drugim wpisanym właśnie do Księgi Rekordów Guinnessa, pisałem niedawno na blogu. Nieustająco polecam lekturę Kalejdoskopu (numer grudniowy jeszcze do kupienia), a w związku z bieżącym artykułem - także sięgnięcie po obydwa albumy Pieces Book.

niedziela, 19 grudnia 2021

Historia polskiego komiksu #4

Wreszcie udało się odnaleźć brakujące ogniwo między trzecim a piątym odcinkiem Historii polskiego komiksu. Część czwarta z przyczyn pandemicznych pojawiła się ze sporym opóźnieniem, ale z nieukrywaną radością witamy ją w obiegu. Łamów do publikacji użyczyła Antologia KKK #26, za co serdecznie dziękujemy Jankowi Korczyńskiemu.

Odcinek jest trochę wyprawą w przyszłość polskiego komiksu, ale ta futurystyczna wycieczka mimo wszystko, w pewnym stopniu, opisuje też teraźniejszość, wynikającą z odleglejszej historii. Czy tak jest rzeczywiście? Polecamy (ja i Robert Trojanowski) lekturę poniższego odcinka (a także niezmiennie Antologię KKK).


Poprzednie odcinki Historii polskiego komiksu:
- pierwszy (o tym, kiedy powstał polski komiks)
- drugi (o tym, skąd wzięły się imprezy komiksowe w Polsce)
- trzeci (pytający o to, czy Thorgal jest polskim komiksem)
- piąty (przypuszczający dalsze losy Tytusa i jego kumpli)

niedziela, 5 grudnia 2021

Muzyczne rozkosze #39: Gahan vs. Gore

Sześć lat temu zderzyłem solową płytę lidera Depeche Mode z płytą frontmena (i od jakiegoś czasu chyba jednak współlidera) tego samego zespołu. Ten rok - ku rozpaczy depeszowców - zamiast przynieść nowy album uwielbianego przez nich zespołu, dał kolejne indywidualne muzyczne wynurzenia Gore'a i Gahana. Tymczasem DM po raz pierwszy od 1993 roku złamało żelazną zasadę wydawania premierowych płyt studyjnych co cztery lata. Za niecałe cztery miesiące krążkowi Spirit stukną piąte urodziny, a nowej płyty tria z Basildon (które od lat jest triem z Santa Barbara, Nowego Jorku i Londynu) ni widu ni słychu. Nawet najmniejszych plotek o wejściu do studia. Jak wiadomo - pieniądze robi się na trasach koncertowych, a nie na sprzedaży albumów. A że czasy trasom nie sprzyjają - na album jeszcze poczekamy. Może się jej doczekamy. A może nie?

Martin swoją nową muzyką podzielił się ze światem w marcu. O jego EP-ce The Third Chimpanzee napisałem w poście o płytach pandemicznych. Zdania o tym krążku nie zmieniłem - nadal mi się podoba i nadal żałuję, że tak mało Gore dał nam utworów. Jakąś rekompensatą może być wydany w sierpniu zbiór The Third Chimpanzee Remixed z dziesięcioma remiksami, z których część jest zupełnie przyzwoita (choćby dwa świetne mixy Vervet czy Howler w wersji Kangding Ray).

O ile Gore ponownie (pod szyldem MG) nagrał autorskie kompozycje, o tyle Gahan po raz pierwszy w swojej solowej twórczości postawił na kowery. Jak twierdzi - wiele mówiących o jego życiu. Podobnie jak w przypadku dwóch poprzednich płyt - w nagraniach wsparli go Soulsavers. Po czyje utwory sięgnął Dave, by nagrać płytę Imposter? Na przykład po Always On My Mind, które w przeszłości śpiewali m.in. Elvis Presley, Willie Nelson i Pet Shop Boys, a jako pierwsza - Gwen McCrae. I po The Desperate Kingdom of Love PJ Harvey oraz Not Dark Yet Boba Dylana. Wśród 12 kompozycji znalazły się też te napisane przez Neila Younga, Marka Lanegana czy nawet Charliego Chaplina. Jak przystało na współpracę Gahana z Soulsavers, stylistycznie Imposter nie odbiega od Angels & Ghost czy pierwszego ich wspólnego krążka. Duże ilości melancholii, bluesowych gitar, żeńskich gospelowych chórków, klasycznych brzmień klawiszy. Płytę - całkowicie na żywo - razem z Gahanem nagrywał 10-osobowy zespół. Pięknie ta płyta płynie, czasem tylko mocniej atakując, głównie jednak przyjemnie kojąc i prosząc o powtórne wciśnięcie "play".

Zastanawiam się, jak może wyglądać (jeśli powstanie) kolejna płyta Depeche Mode. Bo Gore i Gahan solowo są na całkowicie przeciwległych biegunach. Z jednej strony mamy sto procent trudnej elektroniki, z drugiej - grany na żywo, pełen emocji blues, rock i gospel. Zanim się o tym przekonamy - wsłuchajmy się w płyty obydwu panów, bo warto (lekceważąc przy okazji płacz i zgrzytanie zębami ortodoksyjnych depeszowców, którzy nie mogą przeboleć cyfrowych zgrzytów Martina i bluesowego jęczenia Davida).