Miniony rok dał mi sporo przyjemnych doznań muzycznych - tym bardziej, że ukazała się płyta jednego z moich ulubionych zespołów. I to właśnie od tego krążka zacznę swoje podsumowanie.
1. Depeche Mode - Delta Machine. Mówcie co chcecie, ale według mnie tercet z Basildon nagrał bardzo dobrą płytę - najlepszą od 1997 roku i lepszą od niejednego krążka z lat 80. I co najważniejsze u Depechów - jak zwykle inną brzmieniowo od wszystkich wcześniejszych. Mimo, że to już trzeci krążek z Hillierem jako producentem, to nie ma absolutnie mowy o powtórce. Zespół nadal nie boi się eksperymentów, nie stoi w miejscu, szuka nowych dźwięków i brzmień. A już wybranie na pierwszego singla utworu Heaven było strzałem w dziesiątkę, tylko podkreślającym nieustającą chęć zaskakiwania fanów i słuchaczy. Owszem - nie wszystkim musi się to podobać. Mnie się podoba bardzo. Alan nie wracaj!
2. David Bowie - The Next Day. Niespodziewana płyta z ogromną dawką porządnie skrojonej muzyki. Choć wiele tu odwołań do wcześniejszych dokonań Bowiego, to album jest przystający do teraźniejszości i brzmi bardzo świeżo. Sporo na niej rockowego pazura i dość mocno grających gitar, ale jest i kilka ukłonów w stronę popu. Z każdego fragmentu płyty słychać, że nagrał ją artysta z klasą, który nikomu i nic nie musi już udowadniać.
3. Senser - To The Capsules. Kolejna dobra płyta brytyjskiej kapeli, grającej rapmetal, czy jak kto woli - rapcore. Dobre kompozycje, świetne riffy, damsko-męskie rapowanie, akuratne klawisze i szczypta skreczowania. I przede wszystkim - 200% energii, którą ten krążek aż kipi.
4. Die Krupps - The Machinists Of Joy. 16 lat! Tyle czekaliśmy na nowy album niemieckich specjalistów od mieszania synth i EBM z metalem i industrialem. I doczekaliśmy się. W dodatku to, co Jurgen Engler nagrał z kolegami, jest niezwykle atrakcyjne dla ucha. Soczysta, wielowarstwowa, twarda elektronika (jest jej zdecydowanie więcej niż gitar) i wreszcie język niemiecki w większości utworów - to największe zalety płyty. Słucham i się zachwycam.
5. 2raumwohnung - Achtung Fertig. I jeszcze jedna płyta zza Odry, ale jakże inna od tej powyżej. Elektro-pop z panią śpiewającą po niemiecku. Miłe elektroniczne dźwięki i klubowe rytmy. Noga sama chodzi. Kawał porządnej muzyki rozrywkowej.
6. IamX - The Unified Field. Po dwóch krążkach, które nie do końca mnie porwały (choć nie można abslutnie nazwać ich złymi), Corner nagrał płytę dającą się z przyjemnością przesłuchać od początku do końca. Jest delikatniej w brzmieniu niż na poprzednim albumie i chyba to właśnie sprawiło, że ciągle sięgam po The Unified Field.
7. Joe Satriani - Unstoppable Momentum. Nie ma co za wiele pisać - dobry krążek z zatrzęsieniem solówek i ładnych melodii. Jak ktoś lubi takie gitarowe zabawy, to posłucha bez wahania.
8. Alice In Chains - The Devil Put Dinosaurs Here. Zamiast odcinania kuponów od zdobytej w ubiegłym stuleciu sławy, mamy dobry, metalowy album z charakterystycznymi dla AiC wokalami, gitarowym brudem i przytłaczająco-duszną atmosferą. Ja się nie zawiodłem.
I jeszcze trzy albumy wydane w 2013 roku, ale pozbawione premierowego materiału.
9. Sonda. Muzyka z programu telewizyjnego. Wspaniała składanka z utworami wykorzystywanymi jako tło w słynnym programie prowadzonym przez Andrzeja Kurka i Zdzisława Kamińskiego. Zaczyna się - a jakże - od Visitation Mike'a Vickersa. Potem mamy jeszcze osiemnaście utworów instrumentalnych - klasycznie elektronicznych, odrobinę synth-popowych, czy ocierająch się o funk i jazz - nagranych przez artystów, których nazwiska niewiele mówią przeciętnemu słuchaczowi, a których dokonania słychać do tej pory w niejednej audycji radiowej czy telewizyjnej. Słucha się tego wspaniale, nie bez nuty nostalgii.
10. John Foxx And The Maths - Rhapsody. Zapis koncertu z 2011 roku. Artysta w doskonałej formie. Surowa elektronika i charakterystyczny wokal - do zachwycania się.
11. Metallica - Through The Never. Filmu nie widziałem, ale koncert zagrany na jego potrzeby bardzo dobry. Przewaga klasycznego materiału, ale najważniejsze jest soczyste brzmienie całości.