piątek, 6 sierpnia 2010

Castle Party 2010

Jedno wiem na pewno - nie warto jechać do Bolkowa na jeden dzień. To było moje szóste już Castle Party (na które jeżdżę z przerwami od 2002 roku), jednak po raz pierwszy nie pojechałem na cały festiwal, a jedynie na jego sobotnią część. Po powrocie do domu naszła mnie refleksja, że takie okrojenie pobytu w Bolkowie nie jest dobre. Ucieka cały klimat imprezy. Bo przecież CP to nie tylko koncerty, ale masa znajomych ludzi i świetne imprezy do białego rana. To nie tylko zasadnicza sobotnio-niedzielna część festiwalu, ale piątkowa (a dla niektórych wręcz środowo-piątkowa) rozbiegówka. Jeśli wybiorę się za rok, to na co najmniej trzy dni (jak to czyniłem dotychczas). A jak było w ostatnią sobotę?


Trzecie miejsce dla The Cassandra Complex - weteranów elektro-gotyckiego grania. Pojechałem do Bolkowa przede wszystkim dla nich i dla sobotniego headlinera, o którym za chwilę. Na Cassandrze się nie zawiodłem. Mimo niesprzyjającej aury (bezlitosne słońce świecące prosto na scenę) Rodney Orpheus i spółka dali dobry, hipnotyzujący koncert. Publiczność długo domagała się bisów, ale organizatorzy pozostali nieugięci. Mam nadzieję, że Brytyjczycy wrócą z koncertami do Polski (co nie jest wykluczone, bo Rodney ma polską narzeczoną, czym nie omieszkał się pochwalić podczas koncertu).


Miejsce drugie dla niejakiego Alec Empire. Zupełnie nie spodziewałem się, że lider nieistniejącego już Atari Teenage Riot tak bardzo zwróci na siebie moją uwagę. Za ATR nigdy nie przepadałem, ale koncert Aleca bardzo mi się podobał. Masa dobrej, mocnej energii doprowadziła do niezłego młyna pod sceną. Urokowi chwili uległ sam Empire, zeskakując ze sceny i rzucając się w roztańczony tłum. Oczywiście nie będzie brakować malkontentów uważających, że facet w trampkach i obcisłych jeansach, nie ociekający krwią oraz digital hardcore z głośników to nie bolkowskie klimaty. Ale jak wiadomo - dobrej muzy nigdy dość. To był świetny pomysł, żeby Alec Empire zagrał w Bolkowie.


And One na miejscu pierwszym. Bezapelacyjnie. Myślę, że i oni są zadowoleni ze swojego pierwszego koncertu w Polsce. Zagrali porządny, niemal ebm-owy set, mieli świetny kontakt z publicznością, która nie szczędząc gardeł odśpiewała większość kawałków (a na pewno refrenów). Jedyny mankament (ale do przełknięcia) - koncert odrobinę za krótki i bez bisów. Mniemam, że po tak entuzjastycznym przyjęciu And One wróci do nas, i to nie raz. Ja na pewno nie odpuszczę ich kolejnego występu.

Zabrałem do Bolkowa aparat - tu drobna fotorelacja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz